Alec Guinness

Alec Guinness de Cuffe

8,5
9 487 ocen gry aktorskiej
Był nieślubnym dzieckiem i nigdy nie dowiedział się, kto był jego ojcem, tylko przypuszczał. Za młodu większość swoich pieniędzy wydawał na teatr. Gdy zebrał pieniądze zaczął studiować na Fay Compton School of Acting. Po szkole zaczął grać w teatrze, a wkrótce związał się z grupą teatralną Johna Geilguda. Po wojnie (był w Królewskiej Marynarce) zaczął podbijać teatry amerykańskie. Potem zaś zaczęła się jego przygoda z filmem. Został nagrodzony Oskarem za rolę w filmie "Most na rzece Kwai". Tworzył kreacje wybitne, często historyczne od Adolfa Hitlera do papieża Innocentego III ("Brat Słońce, Siostra Księżyc"). Swoim aktorstwem popisał się w filmie "Kind Hearts and Coronets", gdzie zagrał kilka głównych ról. Napisał także własną biografię oraz scenariusz do filmu "Usta Konia". Przełomem w jego karierze były "Gwiezdne wojny" George'a Lucasa. Początkowo zgodził się zagrać, dla mało znanego jeszcze reżysera i jedyne, co mu przeszkadzało to, to że tak wcześnie ginie. "Gwiezdne wojny" zabezpieczyły mu resztę życia, przyniosły Oscara (honorowego), ale i jak sam twierdzi stały się jego przekleństwem. Oto bowiem aktor o wielu twarzach, którego trudno było zaszufladkować do jednej roli, pod koniec życia stał się kojarzony prawie wyłącznie z Obi-wan Kenobim. Zmarł 5 sierpnia 2000 roku na raka wątroby.
Alec Guinness studiował na Fay Compton Studio of Dramatic Art. Na scenie zadebiutował w roku 1934, zaś od 1936 zaczął występować w teatrze Old Vic. W roku 1941 wstąpił do Królewskiej Marynarki Wojennej gdzie został marynarzem. Jego filmowa kariera zaczyna się po zakończeniu II wojny światowej, od roli Herberta Pocketa w filmie "Wielkie nadzieje".
Największą sławę przyniósł Guinnessowi występ w trylogii "Gwiezdnych Wojen", jako rycerz Jedi Obi-Wan Kenobii. Oscar i Złoty Glob zdobył dzięki filmowi "Most na rzece Kwai" . W 1980 za "wybitne i pozostające w pamięci osiągnięcia w sztuce aktorskiej" otrzymał Honorową Nagrodę Akademii. W 1959 roku nadano mu tytuł szlachecki.
Urodzony 2 kwietnia 1914 roku Alec Guinness jest bez wątpienia jednym z najwybitniejszych aktorów w całej historii kina. Co więcej, szczęście zdawało się towarzyszyć aktorowi od samego początku jego kariery. Najsmutniejszym okresem w życiu Guinnessa pozostaje więc dzieciństwo. Wychowywał się bowiem bez ojca, którego nie poznał do końca życia. Podejrzewano, że mógł nim być szkocki bankier Andrew Geddes, który łożył na wykształcenie młodego Aleca, ale nie było na to dowodów. Jego zresztą również nigdy nie spotkał.

Młody Guinness kochał teatr i na deskach Albert Theatre debiutował już w 1936 roku w wieku 22 lat. Wcielił się wówczas w Ozryca, w znakomicie przyjętej inscenizacji "Hamleta" Johna Gielguda. W tym okresie poznał wiele przyszłych sław - właśnie Gielguda, Peggy Ashcroft, Anthony'ego Quayle'a czy Jacka Hawkinsa. Od tej pory stale występował w repertuarze szekspirowskim. Ze wszystkich sztuk w których wówczas wystąpił warto wymienić przede wszystkim dwie. Pierwszą jest bardzo udana inscenizacja "Hamleta" z roku 1938, którą sam wyreżyserował i zagrał główną rolę. Drugą natomiast jest teatralna wersja "Wielkich nadziej" Dickensa. Zarówno sztuka jak i rola Guinnessa zyskały uznanie krytyki, ale w żaden sposób mogłoby to się nie odbić na karierze aktora gdyby nie jedno, pozornie błahe wydarzenie. Jednym z zachwyconych widzów był bowiem początkujący montażysta, David Lean, który stwierdził, że Guinness jest właśnie takim aktorem jakiego pragnąłby we własnych filmach.

Znakomicie rozwijającą się karierę aktora przerwała wojna. W 1941 roku Guinness wstąpił do Royal Navy, gdzie służył początkowo jako zwykły marynarz. Warto odnotować, że pozostał w wojsku aż do końca wojny, biorąc udział w takich operacjach jak lądowanie na Sycylii czy na Elbie. Kiedy powrócił do kraju jego kariera nabrała jeszcze większego rozpędu. W 1946 roku przeniósł się ze skromnego Albert Theatre do słynnego Old Vic i w tym też roku miał wkroczyć triumfalnie w świat filmu. David Lean nie zapomniał o aktorze, który jeszcze przed wojną go zachwycił i kiedy przystępował do kręcenia własnej wersji "Wielkich nadziei" nie wyobrażał sobie nawet, że mogłyby powstać bez Guinnessa. Nie był to wbrew powszechnej opinii zupełny debiut Aleca. Jeszcze przed wojną udało mu się wystąpić przed kamerą, ale jako zupełny statysta w całkowicie już zapomnianym filmie "Evensong". Dopiero rola Pocketa to był prawdziwy, poważny debiut i Guinness wykorzystał to całkowicie. Równie dobrze potencjał powieści wykorzystał Lean i film stał się jednym z pierwszych powojennych sukcesów brytyjskiego kina. Nie tylko zresztą na Wyspach, film znakomicie został przyjęty również w USA, co uwidoczniło się przyznanymi obrazowi dwoma Oscarami. Po "Spotkaniu" był już drugi tak dobrze przyjęty film Leana i zdawało się, że przed oboma panami rysuje się perspektywa nadzwyczaj owocnej współpracy. Dziwne wydaje się więc, że przed długoletnią przerwą zrobili razem jeszcze tylko jeden film - "Olivera Twista". W tej kolejnej ekranizacji Dickensa widzowie po raz po pierwszy mogli zobaczyć jak przy odrobinie charakteryzacji Anglik mógł się zmienić nie do poznania.

Rozstanie z tak przyjaznym reżyserem wcale nie spowodowało jednak jakiekolwiek załamania kariery. Wszechstronność Guinnessa spowodowała zainteresowanie szefów słynnej wytwórni Ealing, którzy powierzyli mu kluczową rolą, a właściwie osiem ról, w kolejnym szykowanym projekcie. W zjadliwej satyrze "Szlachectwo zobowiązuje" aktor miał się wcielić w ośmioro członków snobistycznego rodu D'Ascoyne, w tym dwóch starców i jedną kobietę. Wydawało się to niemożliwe, ale nie dla Guinnessa. Obserwując go w tym filmie momentami ma się wrażenie, że mógłby zagrać jeszcze drugie tyle ról. Choć wtedy obsadziłby wszystkie postaci, a to chyba lekka przesada. Ten film również okazał się sukcesem i pozycja Guinnessa jako gwiazdy kina rosła coraz bardziej. Utwierdziły ją bez wątpienia kolejne produkcje wytwórni - "Szajka z Lawendowego Wzgórza" (z pierwszą w karierze nominacją do Oscara oraz pierwszą dużą rolą młodziutkiej Audrey Hepburn), "Człowiek w białym ubraniu" czy "Jak zabić starszą panią".

Po takich sukcesach w komedii mogło się wydawać, że Guinness zostanie największym komikiem wszech czasów. Wtedy jednak ponownie zwrócił się do niego David Lean. Reżyserowi powierzono wówczas ekranizację bestsellerowej powieści "Most na rzece Kwai" i uważał, że głównego bohatera może zagrać tylko Guinness. Aktor przeczytał jednak pierwowzór i stwierdził, że nigdy nie podejmie się tej roli. W końcu jednak ustąpił, a reszta, jak to mówią, jest już historią. "Most na rzece Kwai" był tym na co powojenna publiczność czekała jak na wodę na pustyni. Film z miejsca odniósł spektakularny sukces i długi czas królował na listach największych sukcesów angielskiego kina (aż do następnego filmu Leana). Wyraziści bohaterowie, świetna muzyka, suspens, akcja, przepiękne zdjęcia i wreszcie rozliczenie z wojennym serwilizmem. Nic dziwnego, że na obraz ciągnęły tłumy. A najjaśniej w filmie błyszczał Guinness, którego rola oczarowała wszystkich. Oscar, Złoty Glob, BAFTA, to tylko najważniejsze nagrody jakie otrzymał za swoją rolę. Tych mniej ważnych było jeszcze drugie tyle, a sam film stał się klasykiem na długi, długi czas. Tak długi, że jeszcze kiedy W 1980 roku Guinnessowi wręczano honorowego Oscara Akademia postanowiła to zilustrować nie tematem z bijących wszelkie rekordy popularności "Gwiezdnych Wojen" a właśnie melodią z filmu Leana.

Guinness zagrał jeszcze w dwóch kolejnych widowiskach Leana - "Lawrencie z Arabii" i "Doktorze Żywago", ale na kolejną, prawdziwie wielką rolę musiał czekać aż dwadzieścia lat. Wielu krytyków neguje jednak znaczenie tej kreacji Anglika (niektórzy negują również same "Gwiezdne Wojny"). Rzeczywiście, w porównaniu z rolami szekspirowskimi czy wielkimi rolami z lat 50-tych postać mądrego i dowcipnego Obi-Wana wydawała się dość łatwa. Ale to tylko pozory. Prawda była taka, że Guinness stanął na gruncie nietkniętym stopą aktora. Nikt wcześniej nie kręcił takich filmów jak "Gwiezdne Wojny" i nikt nie pisał takich ról. Zważywszy jednak, że Guinness potrafił w jednym filmie zagrać osiem ról, to czy można to uważać za poważną przeszkodę? Aktor wybrnął z zadania po mistrzowsku, genialnie łącząc dramatyzm tej postaci z jej humorem. W rezultacie stworzył kultowego, pełnokrwistego bohatera, na którym po dziś dzień wzorują się wszyscy aktorzy próbujący sił w fantasy. Równocześnie jednak olbrzymia popularność cyklu przeszkadzała aktorowi. Przez całą dotychczasową karierę pragnął uniknąć zaszufladkowania, a teraz nagle stał się dla milionów fanów Obi-Wanem i nikim więcej. Zirytowany często twierdził, że "Gwiezdne Wojny" jemu samemu nigdy się nie podobały, podobnie jak jego postać i cała ekipa. Tak banalne kłamstwa szybko jednak wychodziły na jaw kiedy tylko wywiadów udzielił jakikolwiek inny twórca projektu. Bardzo szybko okazywało się, że sir Guinness na planie był wzorem uprzejmości i profesjonalizmu, a swoim młodszym kolegom nie skąpił dobrych rad. Zupełnie jak Obi-Wan, chciałoby się powiedzieć. Próbując uciec od popularności zagrał wówczas w dwóch znakomitych telewizyjnych adaptacjach prozy Johna le Carre'a - "Druciarzu, krawcu, żołnierzu, szpiegu" oraz "Ludziach Smiley'a". Produkcje te nie były jednak w stanie przyćmić sławy mistrza Jedi.

Po zakończeniu prac nad gwiezdną (wówczas) trylogią 70-letni grał grał już coraz mniej. Z lat 80-tych warto zwrócić jeszcze tylko na dwa filmy. Pierwszym jest "Podróż do Indii", ostatni film Davida Leana, w którym Guinness otrzymał małą, ale ciekawą rólkę. Drugim natomiast jest kolejna adaptacja Dickensa - "Mała Dorrit" - i ostatnia w karierze nominacja do Oscara. W latach 90-tych aktor niemal całkowicie wycofał się z życia zawodowego, grając w zaledwie kilku mniejszych projektach i wciąż unikając popularności Obi-Wana. Sir Guinness zmarł piątego sierpnia 2000 roku w Midhurst na raka wątroby. Odchodząc pozbawił świat filmu nie tylko genialnego aktora, ale również wspaniałego człowieka. W przeciwieństwie do wielu aktorów współczesnych, ale i starszych, nie oszukujmy się, nie wywoływał wokół siebie skandali, nie gardził żadną rolą, którą przyszło mu grać, a żonaty był tylko raz, i to aż do śmierci.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones